Cristiano Ronaldo, bohater najdroższego transferu w historii, człowiek ubezpieczony na kwotę wyższą niż Luwr oraz posiadacz ego większego niż wszystko, co widzieliście (chyba że jesteście lustrem Jose Mourinho) jest dumnym posiadaczem kolejnego rekordu. We wczorajszym meczu z Villarrealem został pierwszym w historii Realu Madryt zawodnikiem, który trafiał do siatki w swoich pierwszych czterech spotkaniach w La Liga w barwach ''Królewskich''.

Real wygrał 2:0, a Portugalczyk wpisał się na listę strzelców już w 2. minucie spotkania. Zdziwieni tym byli chyba tylko ci, którzy zdziwili się również, słysząc o nominacji trenera Majewskiego na selekcjonera reprezentacji Polski. Ale ci akurat należą do gatunku ludzi, którzy dziwią się wszystkiemu.
   

W drugim meczu z Espanyolem wszedł wprawdzie z ławki rezerwowych, ale i tak zdążył zrobić tak, ustalając wynik meczu na 3:0 dla ''Królewskich''
W wygranym 5:0 spotkaniu z Xerez strzelił dwa pierwsze gole dla ekipy Manuela Pellegriniego
Dodając do tego fakt, że w swoim pierwszym ligomistrzowym meczu dla Realu z FC Zurych też trafiał do siatki rywali dwukrotnie, możemy podejrzewać, że czeka nas jeszcze kilka rekordów w wykonaniu Portugalczyka:

- Zostanie pierwszym zawodnikiem w historii Realu, który strzeli bramkę w swoich pierwszych pięciu meczach ligowych. A potem także sześciu, siedmiu i 712 (tak, wiemy, to było proste).

- Zostanie pierwszym zawodnikiem, którego wyczyny doprowadzą do zmiany nazwy klubu - Ronaldo Madryt nie brzmi wcale tak najgorzej.

- Zostanie pierwszym zawodnikiem, którego wyczyny doprowadzą do zmiany nazwy miasta, w którym gra i, co za tym idzie, powtórnej zmiany nazwy klubu - ale nie oszukujcie się, Ronaldo Ronaldo nie brzmi już najlepiej.

- Zostanie pierwszym zawodnikiem, który strzeli bramkę, nie wchodząc w ogóle na boisko.

- Zostanie pierwszym zawodnikiem, który wyda w życiu więcej na środki pielęgnacji włosów niż kwota jego najwyższego transferu (przypominamy - chwilowo są to 94 miliony euro. I oczywiście liczymy transfery, powiedzmy, od miliona euro w górę. Gianluca Vialli się nie liczy).